Najlepsze i najgorsze kosmetyki: Marzec 2015

Tym razem będzie coś fajnego dla każdego… Dla każdego, ponieważ kilku ulubieńców zdecydowanie nie obciąża portfela gdy przychodzi do zakupu nowego korektora czy kredki. Jestem daleka od twierdzenia, że kosmetyki luksusowe to jedyny słuszny wybór. Owszem, często bywa, że te produkty cechuje lepsza jakość, ale nie zawsze warto przepłacać, zwłaszcza gdy w grę wchodzi jedynie ładniejsze opakowanie lub okazjonalny zakup.

W marcu nieco skrytykowałam kolekcję makijażu MAC dla filmu ”Kopciuszek”, ale muszę przyznać, że paleta z tej edycji zasługuje na wyróżnienie. Nie dość, że makijaż wykonuję w kilka chwil to uzyskany efekt bardzo mi odpowiada – kolorystyka sprawia, że pomimo naturalnych odcieni oko jest bardziej wyraziste. Jaśniejsze odcienie dobrze kryją skórę, odbijają światło, a ciemniejsze świetnie modelują makijaż. Kolory z tej edycji można zakupić w regularnej gamie cieni do powiek MAC. Jest to w tej chwili moja ulubiona paleta naturalnych odcieni wraz z Estee Lauder Pure Color Envy Ivory Power.

M.A.C Cinderella: kopciuszkowe rozczarowanie

Cztery makijaże  z użyciem Estee Lauder Pure Color Envy Ivory Power

Kolejne pozytywne wrażenia płyną ze strony korektorów… Bądź co bądź nikt nie lubi przepłacać gdy w grę wchodzi coś tak mało efektownego jak korektor. Ale czy na pewno? Nie będę opowiadać o magicznym działaniu tego cudeńka, ale fakt faktem potrafi sprawić, że buzia wygląda świeżo, nieskazitelnie. Pamiętacie jak pisałam miesiąc temu, że moimi ulubieńcami są dwa prasowane korektory Bobbi Brown? Nieco podobny efekt odkryłam w kamuflażu marki Catrice, którego koszt to ok. 15zł, a doskonale kryje zasinienia pod oczami. Na to nakładam korektor rozświetlający, w marcu często używałam Eveline Argan Oil – uważam, że za tę cenę produkt ten jest godny polecenia, opakowanie może niezbyt urodziwe, ale zawartość jest zadziwiająco dobra. Więcej o korektorach pod oczy i na niedoskonałości cery:

Test korektorów. Jak skutecznie tuszować niedoskonałości skóry?

Pamiętacie przystojniaka o imieniu Matt? Odkryłam go dzięki współpracy z marką L’Oreal Paris, ale na tym się nie skończyło, stosuję go kiedy potrzebuję aby moja cera była perfekcyjna przez cały dzień. Więcej info tutaj:

Recenzja podkładu L’Oreal Paris Infallible 24H-Matte

Na co dzień powróciłam do ulubionego kremu BB Estee Lauder Double Wear. W tej chwili przyciemniam skórę samoopalaczem i ten krem wraz z delikatnym, ale dość dobrze kryjącym działaniem spełnia wszystkie moje oczekiwania.

W marcu zakupiłam też rozświetlającą kredkę Catrice pod łuk brwiowy. Przygotowuję dla Was wpis o tańszych odpowiednikach kosmetyków z wyższej półki, a ta kredka jest niemalże identyczna jak ta z marki Benefit. Uważam, że jest to produkt przydatny na co dzień, kredka nałożona na łuk brwiowy optycznie unosi brwi i twarz wygląda młodziej, na mniej zachmurzoną ;)

Ostatni niewypał w postaci eyelinera Bourjois zastąpiłam nowym ulubieńcem – flamastrem Smashbox. Używam go codziennie i jestem bardzo zadowolona. Nawet dzisiejszy makijaż, który widzicie na zdjęciach, wykonałam m.in. przy użyciu tego produktu.

Na moich rzęsach bardzo często ląduje baza / lekka maskara Estee Lauder Little Black Primer. Zauważyłam, że użyta jako baza zdecydowanie wydłuża i zwiększa objętość rzęs. Mam pewne trudności z umalowaniem dolnych rzęs – zwykła maskara często nie radzi sobie z ich ułożeniem np. skleja, a LBP doskonale rozczesuje włoski, nie pogrubiając ich zanadto.

W marcu kupiłam maskarę Guerlain G Noir.  Jestem bardzo zadowolona z tego tuszu – świetnie spisuje się na co dzień. Tworzy wachlarz idealnie rozdzielonych rzęs, pierwsza warstwa tuszu dość subtelnie podkreśla rzęsy, ale już druga nadaje im teatralny charakter. Dodatkową zaletą jest piękne, biżuteryjne opakowanie z lusterkiem oraz możliwość zakupu samego wkładu uzupełniającego tusz.

Ostatnim produktem do makijażu, który używałam cały marzec była maskara do brwi Maybelline BROWdrama w kolorze Medium Brown. Kształt aplikatora precyzyjnie czesze i pokrywa brwi żelem, ładny, niezbyt ciemny kolor jest świetny gdy mamy na głowie dość niesprecyzowany kolor włosów… taki jak mój – miks jasnego blondu z ciemnym :)

Teraz, gdy nastała wiosna, zapragnęłam musnąć skórę samoopalaczem. Powróciłam do ulubionego balsamu St. Tropez Gradual Tan, który zapewnia stopniowy efekt opalenizny – według mnie najmniejsze ryzyko plam. Balsam ma ładny zapach, świetnie nawilża skórę, która wręcz z dnia na dzień nie tylko nabiera brązowego rumieńca, ale też zostaje ujędrniona. To już moje 3 lub 4 opakowanie tego produktu.

Do twarzy wybrałam delikatny lotion brązujący Clarins Liquid Bronze Self Tanning. Poleciła mi go konsultantka w perfumerii Douglas, po wypróbowaniu testera od razu przypadł mi do gustu ze względu na lekką, nieco wodnistą konsystencję, która nie obciąża skóry. Zazwyczaj stosuję produkt na noc i rano budzę się z promienną cerą w cieplejszym odcieniu. Jestem bardzo zadowolona z tego produktu.

A o komfort mojej skóry z problemem ŁZS zadbały dwa produkty. Przede wszystkim łagodzący żel oczyszczający do twarzy Kiehl’s Centella Skin-Calming, który zmywam płynem micelarnym. Ten produkt zapoczątkował odnowę mojej skóry, do tego stopnia, że mogę już używać peelingu bez większego ryzyka podrażnienia. Żel wraz z kremem A-Derma Epithelliale A.H (krem przeznaczony do regeneracji skóry po drobnych zabiegach dermatologicznych i estetycznych) doskonale zregenerowały moją skórę.

Co do ”bubli kosmetycznych”, u mnie nie sprawdziły się:

Krem – korektor AA Hydro Algi różowe, którego zadaniem jest redukcja cieni pod oczami i nawilżanie. Nie nadaje żadnego szczególnego rezultatu, jego konsystencja jest jak wygładzająca i lekko rozjaśniająca silikonowa baza, jednak ten efekt nie powoduje, że cienie są w widoczny sposób zredukowane – produkt w moim przekonaniu jest zbędny.

Płyn micelarny Sylveco zużywam z trudem… Nie lubię jego lipowego zapachu, odnoszę wrażenie, że trochę wysusza skórę. Przyrównując ten płyn chociażby do miceli z Biodermy, La Roche Posay czy Tołpa nie jest najlepszy dla mojej skóry i na pewno go już nie kupię.

Dawno temu używałam szamponu i odżywki z L’Occitane z serii regenerującej,  z której byłam bardzo zadowolona, tym razem zdecydowałam się na linię rewitalizującą – Revitalizing Fresh. Codziennie myję włosy i zależy mi na jak najdłuższym efekcie świeżych, lekkich włosów. Ta pielęgnacja ma za zadanie nie tylko to uczynić, ale także sprawić, że włosy lepiej się rozczesują… moim zdaniem jest wręcz odwrotnie. Moje włosy po użyciu tej pielęgnacji bardzo trudno jest rozczesać, tworzą się kołtuny ze splątanych, tępych w dotyku włosów. Ta pielęgnacja kompletnie nie zdała egzaminu.

Dajcie znać jakie są Wasze typy? Co sądzicie o prezentowanych kosmetykach???

Wszystkie materiały zawarte na łamach bloga są chronione prawami autorskimi, a ich kopiowanie lub wykorzystywanie jest zabronione.

© 2008 - 2020 - BeautyIcon.pl

Social Media